piątek, 11 maja 2012

Rozdział 1

To pierwszy tekst jaki w życiu napisałam, dlatego wszystkich czytających proszę o wyrozumiałość.


To opowiadanie fantasy, zawiera treści homoseksualne i od połowy dość mocne sceny erotyczne (to ostrzeżenie, nie zachęta) . Przeznaczone jest więc dla osób dorosłych. Oczywiście nikomu nie będę sprawdzać dowodu, ale pozostali wchodzą tu na własną odpowiedzialność. Jeśli nie lubisz Yaoi to lepiej byś darował sobie czytanie. Przeniosłam się tutaj z onetu z powodu licznych awarii którymi  od wielu miesięcy raczy nas ten portal.

Gdzieś daleko po drugiej stronie galaktyki.


  Na niewielkiej, porośniętej gęsto tropikalną roślinnością planecie wylądował statek kosmiczny należący do cesarskiej straży międzyukładowej. Wysiadło z niego dwóch  ubranych w błyszczące zbroje elfów.  Pośpiesznie wsiedli do terenowego pojazdu, a ten natychmiast uniósł się metr nad ziemią.
- Ruszaj się Dag, musimy sprawdzić co tu się stało. Przyrządy wskazują na potężny wybuch około czterech kilometrów stąd. Tam było małe miasteczko. Miało około 20 tysięcy mieszkańców. Może potrzebują pomocy. Teraz na ekranie nie widzę żadnych śladów życia.
 Jechali powoli, z trudem torując sobie drogę między zwartą roślinnością. Po chwili wyjechali na otwartą przestrzeń. Ich oczom ukazał się niecodzienny widok. Miasteczka nie było. Nigdzie żadnych śladów życia. Wszechogarniająca cisza. Nie było widać ani ludzi, ani zwierząt. Zupełny bezruch. Przed nimi, na przestrzeni kilku kilometrów, rozpościerała się lita skała dziwnie połyskująca w promieniach księżyca. Tworzyła ona kulisty kształt, jakby lej po bombie. Jeden z elfów zaczął rozglądać przez noktowizor. W środku okręgu coś leżało, różniąc się fakturą od pozostałego terenu. Szli powoli w tym kierunku, szukając wokół siebie jakiś informacji, o tym, co tutaj się wydarzyło. Niestety niczego nie znaleźli. Kiedy doszli na miejsce, z początku wydawało im się, że to tylko kupka nadpalonych szmat. Nic wartościowego.  Zaczęli je podnosić i ich oczom ukazał się smutny widok. Na boku,  skulony w pozycji embrionalnej leżał chłopiec. Wyglądał tak bezbronnie i delikatnie.  Jego kruche, niesamowicie, wychudzone  ciało, całe w ranach i oparzeniach, okryte było brudnymi, poszarpanymi łachmanami. Kształtną, ogoloną na łyso głowę znaczyły  liczne blizny. Na rękach widoczne były wpijające się w ciało metalowe bransolety, pokryte zawiłymi runami. Spod nich, powoli ciekła  strużka świeżej krwi. Był nieprzytomny. Jego wygląd świadczył, że jest już na granicy między życiem , a śmiercią.
- Musimy szybko go stąd zabrać. Sami nie zdołamy długo go utrzymać przy życiu. Jak się ocknie, może wyjawi nam co tu się właściwie stało. Nigdy nie słyszałem o broni powodującej takie zniszczenia. I w jaki sposób udało się przeżyć temu dziecku? Przecież tu wyginęły nawet owady.
- Masz rację, polecimy do Akademii, może ktoś z tamtejszych magów zdoła usunąć to paskudztwo. Runy wyglądają na bardzo stare. Złamanie ich będzie dużym wyzwaniem. Mam nadzieję, że chłopiec zdoła to jakoś przetrwać. Ktokolwiek skrzywdził tego dzieciaka powinien poniewierać się w piekle. Sama skóra i kości, widać też liczne ślady tortur.

Gdzieś w centrum galaktyki.


  W stolicy cesarstwa Sheridanu stał biały pałac o stu wieżach. Był jednym z siedmiu cudów galaktyki i każdy kto przebywał w mieście, czuł się w obowiązku choć z daleka na niego popatrzeć. Był nie tylko siedzibą władcy, ale także najlepszej akademii wojskowej kształcącej słynnych na cały świat  wojowników, władających magią.
Na jednym z licznych tarasów, wychodzących na przepiękny tonący w kwiatach ogród,  siedziała para cesarska sącząc powoli słabe drinki. Oboje wysocy, jasnowłosi, o smukłych zgrabnych sylwetkach. Natura była dla nich bardzo łaskawa. Przyciągali oczy jak para wielobarwnych motyli. Wpatrywali się ze smutkiem i  niedowierzaniem  w plecy oddalającego się szybkim krokiem syna.
- Czy ty jesteś pewna, że to nasz potomek? Nie zamienił go czasem ktoś po porodzie. W naszej rodzinie byli różni dziwacy,  nawet czarni lordowie, ale nasz syn  jest naprawdę dziwny. Rozmawiając z nim mam wrażenie, że to tylko lodowy, ożywiony magią posąg. Na jego twarzy nigdy nie pojawiają się żadne emocje. Zauważyłem, że kiedy mówi, to nawet zahartowani w bojach wojownicy zaczynają się kulić, jakby ogarnął ich chłód.
- Moja droga dolej mi coś mocniejszego, bo muszę się nieco rozgrzać. Może powinniśmy gdzieś wyjechać? Wypocząć.
Kobieta pochyliła się do męża i dolała mu alkoholu. Zamyślona patrzyła w dal. Ashlan nie był ich jedynym dzieckiem. Mieli jeszcze dwie córki. Ale to on zostanie wkrótce władcą Sheridanu. Sami go wybrali. Był z pewnością najinteligentniejszy spośród ich dzieci, zawsze taki opanowany i dojrzały. Przygotowywali go do tej roli od dziecka, ale najwyraźniej coś poszło nie tak. Zarzucając  syna setkami zakazów i nakazów, wypełniając mu czas od rana do zmroku najwyraźniej o czymś zapomnieli. Przecież nie widzieli się od czterech miesięcy, a on nawet się z nimi nie przywitał. Potraktował ich oficjalnie, jak kolejnego z przybywających do pałacu dyplomatów. Powinna się do tego przyzwyczaić, ale nie potrafiła. Jego zachowanie za każdym razem napawało ją smutkiem. Wiele razy próbowała się do niego zbliżyć, lecz za każdym razem została odrzucona. Czy ten młody mężczyzna nieposiadający ani odrobiny empatii będzie umiał rządzić państwem?


Najwyższa Akademia Wojskowa. Wydział medycyny naturalnej.


  W wielkiej oranżerii, pełnej najdziwniejszych roślin ze wszystkich stron kosmosu, przy dużym stole zastawionym niezliczonym sadzonkami i próbówkami siedział siwowłosy mężczyzna. Skupiony na swojej pracy nie dostrzegał niczego dookoła. Dlatego, gdy poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń, wzdrygnął się gwałtownie. Odwrócił się i zobaczył roześmiane oczy przyjaciela. Wysoki, przystojny elf w sile wieku, zaglądał mu zaciekawiony przez ramię.
- Zerylu powinieneś częściej wychodzić z tej dżungli. Niedługo wszyscy zapomną jak wyglądasz. Jak tam twój podopieczny? Wyzdrowiał już zupełnie? Powiedział coś na temat katastrofy?
- Skoro jesteś taki ciekawy to sam go wypytaj. Zaraz tutaj przyjdzie. Pomaga mi w doświadczeniach. Szczerze mówiąc lepszy z niego asystent od ciebie.
Gdy mężczyźni dogadywali sobie przyjaźnie za ich plecami rozległ się rumor i gwałtowny syk. Odwrócili się jak na komendę. Na podłodze klęczał młody chłopiec i zwinnie się uchylając próbował złapać uciekającą przed nim rozjuszoną paszczulę. Roślina kłapała na niego zębiastą mordą i usiłowała schować się pod szafą z narzędziami. W końcu udało mu się ją schwytać i włożyć do przygotowanej doniczki. Wstał i otrzepał ręce.
Młodszy z  elfów  gwałtownie wciągnął powietrze. Mieszkał w pałacu od 200 lat i wiele już widział, a mimo to stanął zafascynowany. Po pierwsze chłopaka otaczała cisza. Nie poczuł od niego żadnej wibracji, zupełnie nic. Nigdy nie widział nikogo, kto nie miałby w sobie ani odrobiny magii. Przecież nawet rośliny do licha ją posiadały. Po drugie dzieciak był niesamowicie piękny. Długie czarne włosy spadały mu na ramiona. Srebrne oczy patrzyły na niego figlarnie. Niewielkie słodkie usta uśmiechały się łobuzersko. Średniego wzrostu, smukły, delikatny był ucieleśnieniem wdzięku i niewinności.
- Czy to naprawdę on, ty sobie chyba ze mnie żartujesz Zerylu? To niemożliwe, żeby tamta kupka nieszczęścia, którą widziałem dwa miesiące temu, tak się zmieniła. Muszę przyznać, że udało ci się dokonać cudu.
- W sensie wyglądu to masz rację mistrzu Domenie. Ale niestety, on nic nie pamięta sprzed wypadku. A nocami dręczą go straszne koszmary, których rano nie umie opowiedzieć. Mam nadzieję, że z czasem wrócą mu wspomnienia. Czasami wydaje mi się, że on nie chce żeby wróciły. Może przeżył coś tak strasznego, że nie chce o tym pamiętać. No i jest jeszcze sprawa magii. Bransolety, które mu zdjąłem miały pochłaniać i powstrzymywać jego moc .To był niezwykły i cenny artefakt. Takiego czegoś nie zakłada się byle komu. Spodziewałem się ,że kiedy je zdejmę  jego magia powróci, a tu zupełne nic. Powiedziałbym zupełna pustka. I szczerze mówiąc bardzo mnie to niepokoi. To miły dzieciak i myślę że wiele w swoim życiu przeszedł. Nie chcę, żeby coś mu się stało. Odrysowałem ci runy którymi były pokryte bransolety. Postaraj się dowiedzieć coś na ich temat. Może pomogą nam rozwikłać zagadkę.

Pokoik Yuriko


 - No pięknie, zaspałem - Ciemnowłosy chłopak zerwał się pośpiesznie z łóżka i zaczął w biegu naciągać na siebie ubrania. Popędził po schodach w dół. Dwa tygodnie temu odkrył niezwykle miejsce. Mały placyk, ukryty wewnątrz różanego ogrodu. Od tej pory biegał tam codziennie wczesnym rankiem, aby oglądnąć niecodzienny spektakl. Stanął ukryty za niewielkim murkiem i z bezpiecznej odległości patrzył na widowisko. Niestety spóźnił się i trening dobiegał już końca. Wysoki, jasnowłosy mężczyzna przeganiał po polanie dwóch, już mocno zziajanych wojowników. Jego świetlny miecz błyszczał w słońcu, zadając precyzyjne ciosy. Niekiedy wspomagał się magią, żeby odrzucić od siebie przeciwników. Ruchy były płynne, pełne wdzięku, wyglądały zupełnie jak taniec.
- Ooooch! Dzisiaj mam wyjątkowe szczęście! - pomyślał - Koszula  maga w feworze walki rozpięła się, ukazując wspaniale umięśnioną klatkę piersiową i złocistą skórę. - Mniam. Zupełnie, jak  duże ciacho. - Nagle zrobił się głodny i ślinka napłynęła mi do ust. - Jaki smak miałby gdybym go polizał? Rany. O czym ja myślę, przecież to facet, nie śniadanie. -  W tym momencie wojownik odwrócił się i spojrzał wprost chłopaka. - Niemożliwe, żeby mnie widział, byłem dobrze ukryty. Lepiej będzie jak stąd zniknę. Zerel mnie zabije, jak się spóźnię, dzisiaj jest przecież ten egzamin wstępny do Akademii.


  Yuriko wrócił do pałacu, po drodze zabierając z jakiegoś stołu kanapkę. Ruszył w kierunku szklarni. Już z daleka dobiegł go śpiew, fałszujących niemiłosiernie jakiegoś marsza gwizdaków. Wszedł do pomieszczenia, w którym się znajdowały. Natychmiast umilkły. Ich duże liście zwróciły się w jego kierunku, jakby w oczekiwaniu. Zaczął podśpiewywać piosenkę, którą ostatnio usłyszał w kuchni. A roślinki radośnie podjęły melodię. Wkrótce cała szklarnia rozbrzmiewała ich entuzjastycznym śpiewem. Włączył jeszcze zraszacze i poszedł szukać  swojego opiekuna. Zerel siedział przy stole w jadalni, ze skrzywionym wyrazem twarzy, trzymając się za głowę. Popatrzył na dzieciaka z wyrzutem.
- Yuriko!!! Powiedz mi, po jaką cholerę nauczyłeś te liściaste potworki śpiewać? Piłują moje uszy przez cały ranek. Są kompletnie pozbawione słuchu. Wydzierają się przekręcając okropnie każdą melodię. Nie da się tego wytrzymać. Jak ja w takich warunkach mam pracować? Zrób coś żeby zamilkły. Mnie kompletnie nie słuchają.
- A próbowałeś włączyć im radio? Puść im jakąś listę przebojów i będą szczęśliwe. Jak melodia wystarczająco często się zmienia, nie mogą jej zapamiętać i milkną zmieszane. Czy ja na pewno muszę dzisiaj tam iść? Może zostanę i pomogę ci w oranżerii? Prroszszę???
Chłopiec zrobił słodkie oczka i uśmiechnął się niewinnie. Złóżył ręce jak do paciorka i cmoknął Zerela  w policzek.- Może się uda, może się uda. Kurde. Nie udało się. - Mężczyzna pokręcił odmownie głową.
- W twoim wieku, nie możesz zbijać bąków w domu. Musisz się uczyć, mieć kontakt z rówieśnikami. Zobaczysz, jeszcze mi podziękujesz. No już, zbieraj się.
- To przecież Akademia Magiczna. A ja mam wielkie kłopoty z mocą. Na pewno mnie nie przyjmą. Stracę tylko czas. A tutaj mógłbym ci pomagać. Masz do przesadzenia całą grządkę paszczaków. Nie poradzisz sobie sam - kusił najlepiej jak potrafił. - Sam powiedziałeś, że jestem twoim najlepszy asystentem. No i przysięgam, że będę grzeczny i nie będę ruszał nic bez twojego pozwolenia.
- Hehe. Obiecanki cacanki. Zmiataj na ten egzamin. A w szklarni, to ty jeszcze zdążysz mi pomóc jak już tak bardzo chcesz. Przecież testy nie będą trwały cały dzień. Broń Boże, nie będę gasił twojego zapału do pracy - Zerel roześmiał się ironicznie i popatrzył na Yuriko z politowaniem.
- Wiedziałem. Wiedziałem, że powinienem trzymać gębę na kłódkę. Im więcej gadam, tym w większe tarapaty wpadam. Dość, że pół dnia będę musiał siedzieć w szkole, to jeszcze potem czeka mnie walka z gryzącymi jak cholera paszczakami. I po co mi to było. Moje biedne ręce nie będą już takie same. Jutro będę musiał chodzić w rękawiczkach - ta niemiła perspektywa zepsuła mu humor. Powlókł się powoli w kierunku Akademii.


  Tymczasem mistrzowi  Domenowi  udało się co nieco dowiedzieć, na temat pokrytych runami bransolet. Wieści były dość niepokojące. Zmierzał więc szybkim krokiem do szklarni, żeby powiadomić o swoim odkryciu przyjaciela. I stanął jak wryty w drzwiach, a to co zobaczył na zawsze pozostało w jego pamięci. Zerel ubrany w czarną, poplamioną, długą szatę siedział przy stole laboratoryjnym. Jego lewa noga wystukiwała rytm. A on śpiewał na cały głos zbereźną, wiejską  piosenkę, jednocześnie patrząc przez mikroskop.
Osiem razy po dwa razy,
Cztery razy raz po raz,
O północy ze dwa razy
I nad ranem jeszcze raz.
A chór zachwyconych gwizdaków mu wtórował, powtarzając ostatnie wersy. Domen przez dłuższą chwilę stał jak skamieniały, poruszając bezgłośnie ustami, aż w końcu wybuchnął gromkim śmiechem. Trzymał się za brzuch i nie potrafił przestać. Widział jak twarz Zerela powoli pokrywa się szkarłatnym rumieńcem.







3 komentarze:

  1. Strasznie mi się podoba wygląd Yuriko, uwielbiam gdy bohaterzy mają długie czarne włosy. I zastanawiam się co się stało z jego mocą, i w ogóle jak wielką moc posiadał;D Jeszcze dzisiaj postaram się doczytać resztę rozdziałów, choć nie wiem czy zdąże... Jeszcze muszę się pouczyć do dwóch sprawdzianów i klasówki .;p Jak doczytam do ostatniego rozdziału zostawie komentarz, życzę weny w reszcie opowiadań na innych twoich blogach i oczywiście na tym też.

    OdpowiedzUsuń
  2. No i znowu wpadłam w strega bianca-holizm. Cudnie! Co tu dużo pisać...lece dalej. Gonia

    OdpowiedzUsuń