piątek, 11 maja 2012

Rozdział 5

Akademia. Sale treningowe.
Zaniepokoił mnie temat dzisiejszego wykładu: Demonologia praktyczna. Mam nadzieję, że będzie to tylko czysto teoretyczne rozważanie na podstawie książek i obrazków. Chyba nie mają zamiaru zamknąć nas w jednej Sali z tymi niebezpiecznymi stworzeniami. Jesteśmy dopiero pierwszym rocznikiem. Całą grupą weszliśmy na wielką aulę. Poczułem zamykające się za nami potężne magiczne bariery. Po drugiej stronie rozległego placu widać było trzy duże klatki zrobione z grubych metalowych prętów pokrytych zawiłymi runami. W każdej z nich siedziało intrygujące, wkurzone coś szczerząc do nas długie ostre kły. Różniły się między sobą wielkością, poza tym były do siebie podobne. Każdy z nich miał na głowie połyskujące, czarne rogi stanowiące niewątpliwie niezłą broń. Łapy i nogi zakończone miały szponami. Ich długie, wężowe ogony biły niespokojnie o posadzkę wzniecając kurz. Szkarłatne oczy śledziły każdy nasz ruch. Moi koledzy popatrzyli po sobie z lekkim przerażeniem. Nie spodziewali się, że przyjdzie im stanąć oko w oko z demonami. Zatrzymali się z dala od klatek i popatrzyli na wykładowcę pytająco. Profesor Saimon ruchem dłoni przywołał nas do siebie i zaczął długą, nieco nudnawą prelekcję na temat ich zwyczajów. Opisywał szczegółowo umiejętności i problemy, na jakie w związku z tym możemy się natknąć.
Starałem się trzymać jak najdalej od klatek. Ukryty za plecami kolegów zerkałem z zaciekawieniem w stronę tych stworzeń. W końcu nauczyciel skończył i podzielił nas na trzy grupy. Każda miała opisać jednego osobnika najlepiej jak umiała. Nasz miał krótszy jeden z  rogów. Jak podeszliśmy bliżej wykrzywił swoją szkaradną twarz i spojrzał na nas drwiąco. Zaczął przyglądać się po kolei wszystkim adeptom jakby coś go zaintrygowało. Wreszcie napotkał mój wzrok. Próbowałem odwrócić głowę, ale nie byłem w stanie. Cienka strużka mojej magii zaczęła się rozwijać i pobiegła ochoczo w stronę stwora. On zrobił dokładnie to samo. I już wkrótce dwie witki mocy badały się nawzajem splatając i rozplatając. Nagle demon ocknął się jakby z zamyślenia. Wyprostował się i pochylając nieco głowę, wykonał w moim kierunku zawiły gest. Ochrypłym, nienawykłym do ludzkiej mowy głosem powiedział.
- Asuna ito thasa, ugru jeno sarrew - następnie ryknął rozdzierająco. Skupieni wokół prętów uczniowie gwałtownie odskoczyli do tyłu przewracając tych, którzy stali z tyłu. Wielu adeptów wydało okrzyki strachu i rzuciło się w stronę wyjścia. Rozpoczęło się niezłe zamieszanie. Skorzystałem z niego i ukrywszy twarz w drżących dłoniach pobiegłem w kierunku najbliższej łazienki. Ścigało mnie uważne, zaintrygowane spojrzenie mistrza Saimona. Ci, którzy pozostali zaczęli komentować zachowanie kolegów. Byli doskonale obeznani z magią demonów i wiedzieli, że nic im nie grozi. Bariery Auli były bardzo silne i takie niewielkie stworzenia ciemności nie mogły ich przerwać. Zaczęli się wyśmiewać z nieobecnych. Najwięcej do powiedzenia miał syn nekromanty z Silue.
- Widzieliście jak szybko uciekali. Wstydu nie mają tchórze. To mają być przyszli magowie? A największy z nich to ten mały Yuriko. Zwiał pierwszy, a oni jak barany polecieli za nim. Nie powinno się przyjmować się do Akademii osób z plebsu. Zupełnie nie mają honoru. I w dodatku mają zły wpływ na innych - miał tak dalej wymądrzać się w tym guście, lecz jego wywody zostały przerwane przez profesora.
- Proszę, aby dwaj uczniowie udali się sprawdzić jak się czuje Yuriko. Może coś mu się stało? Czy ktoś widział, co się dokładnie wydarzyło? - w tym momencie zaczęli gadać jedni przez drugich. Starali się w miarę dokładnie odtworzyć słowa demona. Nikt z nich nie rozumiał starożytnej mowy. Trudno im było nawet powtórzyć poszczególne wyrazy niczego nie przekręcając. Mistrz wysłuchał ich i popadł w zamyślenie.
- Ogłaszam koniec lekcji. Jesteście wolni. Jak Yuriko lepiej się poczuje, przyślijcie go do mnie. Muszę z nim porozmawiać.
Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Akademia. Łazienka.
Z rozmachem wpadłem do łazienki. Nie drżały już tylko moje ręce. Całe ciało zaczęło dygotać jak w febrze. Osunąłem się po ścianie na ziemię. Usiłowałem sobie przypomnieć wszystkie zaklęcia i ćwiczenia służące do uspokojenia umysłu. Niestety myśli rozpierzchły się jak stado spłoszonych ptaków. Nie potrafiłem skupić się na niczym. Zacząłem głęboko oddychać. Wdech, wydech, wdech, wydech. Powoli, z każdym łykiem powietrza szybciej, powracałem do rzeczywistości. Może nikt się nie zorientował? Nie wyglądało na to, że moi koledzy zrozumieli, choć słowo z tego, co powiedział demon. Mistrz chyba nic nie usłyszał stał za daleko. Starałem się opanować najlepiej jak potrafiłem. Niepotrzebnie spanikowałem. Czego ten potomek ciemności ode mnie chciał? Dlaczego to powiedział?
- Asuna ito thasa, ugru jeno sarrew - to zdanie krążyło nieustanie w mojej biednej głowie. A ja w przeciwieństwie do innych adeptów doskonale wiedziałem, co znaczy.
- Ja i ty, jesteśmy jednej krwi. Ja i ty jesteśmy jednej krwi - brzmiało jak powitanie. A skinienie rogatym łbem i gest jak okazanie pełnego szacunku. Jeśli ktoś się zorientuje mogą nabrać wobec mnie podejrzeń. Zaczną mnie śledzić i przesłuchiwać. W tym świecie wszelkie kontakty z demonami były zabronione. Prawo surowo karało tych, którzy tego nie przestrzegali. Muszę jakoś odwrócić uwagę od siebie. Tylko jak to zrobić? Podszedłem do umywalki, obmyłem zimną wodą twarz i spojrzałem w lustro.
-  Ożesz ty, jasna cholera!? - warknąłem zrezygnowany. Moje oczy, na co dzień szare, lśniły srebrem. Emanowały jakąś poświatą. Źrenice były pionowe jak u kota. I co teraz? Jak się tego pobyć? Nikt nie może mnie zobaczyć. Dopiero mieliby, o czym gadać. Wtem usłyszałem dobiegające z korytarza odgłosy kroków. Ktoś się zbliżał. Złapałem za drzwi najbliższej kabiny i zamknąłem się w niej. Zdążyłem w ostatniej chwili. Do łazienki weszły dwie osoby.
- Yuriko, co tam robisz? Wyłaź natychmiast mistrz cię szuka! Nie będziemy tu stali cały dzień, mamy coś lepszego do roboty niż niańczyć tchórzliwego bachora – zaczęli dobijać się do kibelka.
Włożyłem trzy palce do ust i zacząłem wymiotować. Wydawałem tak obrzydliwe odgłosy, że stojący za drzwiami chłopcy szybko się ewakuowali. W końcu miałem chwilę dla siebie. Muszę się zastanowić, co powiedzieć profesorowi. Podszedłem jeszcze raz do lustra. Na szczęście wszystko było w porządku. Spoglądały na mnie śliczne, niewinne szare oczy. Delikatna twarz o nieco kobiecych rysach była trochę zbyt blada. Wyjąłem grzebień i uczesałem włosy. Spiąłem je z tyłu srebrną klamrą. Przygładziłem ubranie. No i niech mi ktoś powie, że nie jestem słodkim chłopcem. Jak to mówią niektórzy,, cud, miód i orzeszki”. Zaczął mi nawet wracać dobry humor.
                                                

1 komentarz: