piątek, 11 maja 2012

Rozdział &

Akademia. Eliminacje.
Nastał dzień prawdy. Muszę przyznać, że byłem trochę zdenerwowany. Nie miałem pojęcia na czy będą polegać eliminacje na adepta wojennej magii. Mam nadzieję, że nie każą nam niczego zabijać, bo tego bym nie zniósł. Wszystkim zainteresowanym kazano się zebrać w Holu. O wyznaczonej godzinie siwowłosy elf zaprowadził nas pod duże, ciężkie dębowe wrota. Rozejrzałem się dookoła. Była nas spora grupa coś z kilkadziesiąt osób obu płci. Wszyscy bardzo podnieceni i nieco przestraszeni. Wysoka, rudowłosa dziewczyna przystanęła obok mnie.
- Jestem Tessa – wyciągnęła do mnie rękę – czy ty masz jakieś pojęcie, co tu się będzie działo? Cały tydzień próbowałam zasięgnąć języka, ale niczego się nie dowiedziałam. Ty jedyny spośród wszystkich sprawiasz wrażenie spokojnego. Myślałam, więc, że coś wiesz. Od dziecka marzyłam, żeby się tutaj dostać. Trenuję sztuki walki od 10 lat. A ty jak długo się przygotowywałeś? – wpiła we mnie śliczne niebieskie oczy. Z tą swoją ciekawską piegowatą buzią wyglądała zupełnie jak jakiś skrzat z bajki. Jakoś od razu wzbudziła we mnie sympatię. Podrapałem się po głowie z zakłopotaniem.
- A to trzeba było się jakoś specjalnie przygotować? Szczerze mówiąc nie pomyślałem o tym. Zresztą i tak nie wiemy na czym będą polegały testy. I przepraszam za roztargnienie – złapałem jej wyciągniętą, małą łapkę – jestem Yuriko. Przyszedłem tu tylko, dlatego, że chyba zabujałem się w jednym z adeptów. Chciałem znaleźć się bliżej niego, lepiej go poznać - spojrzałem na nią nieco zawstydzony tym niespodziewanym wyznaniem. Dziewczyna popatrzyła na mnie z niedowierzaniem i wybuchnęła perlistym, zaraźliwym śmiechem.
- Nie gniewaj się! Nie mogę! To ja się przygotowuję przez lata u najlepszych mistrzów, a ty przychodzisz, bo się zakochałeś. Umiesz, chociaż utrzymać w ręce miecz? Władasz jakąś bronią? – chichotała trzymając się za brzuch. Popatrzyłem na nią spod grzywki coraz bardziej zmieszany.
- Szczerze mówiąc to nie! Nie lubię przemocy – jej głupawka coraz bardziej
zaczęła się mi udzielać. Uświadomiła mi jak niemądrą i pochopną decyzją było przybycie tutaj. I patrząc jak szczerzy ząbki zacząłem się śmiać razem z nią. Bo co miałem do stracenia? Moja reputacja w tej szkole i tak była na dnie. Po chwili oboje siedzieliśmy na posadzce dosłownie płacząc ze śmiechu. Ludzie wokół nas patrzyli na nas z politowaniem w oczach.
W tej chwili drzwi się otwarły i siwy elf poprowadził nas na wielką salę. Zacząłem rozglądać się zaciekawiony. Na środku lśniącej, czarnej marmurowej posadzki stał kamienny postument cały pokryty zawiłymi wzorami o roślinnych motywach. Na nim umieszczona była duża kryształowa kula, emanująca lśniącą jasną poświatę. Wyglądała jakby wyrastała z kamienia. Kazano nam się zebrać wokół niej. Ściany Sali także były czarne. Pokryte setkami małych kul, podobnych do tej pośrodku komnaty. Pod nimi z daleka od nas stali adepci magii walki oraz ich mistrzowie. Obserwowali nas dyskretnie. Ich zadaniem było wyłonienie tych 20 szczęśliwców, którzy w przyszłości będą ich towarzyszami. Obok postumentu stanął wysoki, ubrany w wodną zbroję mężczyzna. Jego dumna, mocno umięśniona sylwetka natychmiast wzbudziła szacunek. Zimne, bystre, niebieskie oczy lustrowały nas z powagą. Wytłumaczył nam, na czym będzie polegał test. Mieliśmy ustawić się w kolejkę. Każdy ma podejść do kuli i położyć na niej obie dłonie. Następnie pchnąć w nią tyle naszej magicznej mocy ile zdołamy. W ten sposób określą poziom naszych możliwości. Dalej przejdą tylko ci, którzy zaświecą więcej niż 30 znajdujących się na ścianach kryształów. Chwyciłem Tessę za rękaw szaty i pociągnąłem na koniec kolejki.
- Nie śpiesz się tak, najpierw obejrzyjmy konkurencję. Muszę wiedzieć ile mam użyć siły by wygrać – dziewczyna popatrzyła na mnie zdziwiona, ale skinęła na zgodę głowa. Mój wzrok zaczął błądzić po sali w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Jest, stoi blisko mnie z lewej strony i wpatruje się we mnie z ogromnym zdumieniem. Na jego śliczne, różowe usta zaczyna wpełzać ironiczny uśmieszek.
-  Co ty tutaj robisz głuptasku? – czytam z ruchu warg. Skinąłem mu dumnie głową wskazując na kulę. Spojrzał na mnie z rozbawieniem.
- Zrobisz sobie krzywdę – usłyszałem jego szept – ten test to nie żarty. Zmykaj stąd, co ty chcesz udowodnić? – pokręciłem głową odmownie. Widząc, że
jest coraz bardziej zły schowałem się za Tessę. Teraz nie będzie mi już mógł przeszkodzić bez zwrócenia na siebie uwagi mistrzów. Nadeszła moja kolej. Podszedłem do postumentu. Najbardziej utalentowany uczeń przede mną zaświecił 46 kryształów. Położyłem ręce na kuli i delikatnie manipulując mocą zaświeciłem 48. Powinno wystarczyć, abym dostał się do czołówki. Moja mała przyjaciółka zapaliła 37, wiec też powinna się przejść test. Po przeliczeniu okazało się, że zostało nas tylko 52. Wysoki elf uciszył nas ruchem dłoni. Przekazał wyniki. I zaprosił do następnej komnaty. Kazano nam się uzbroić. Każdy otrzymał taką broń, jaką władał najlepiej.
Sala okazała się Wielką Areną stworzoną do ćwiczenia walki. Dookoła niej były trybuny dla widzów. Tam usiedliśmy. Po lewej stronie rozległego placu stała wysoka na kilka metrów kamienna ściana z wymalowanymi celami. Pokrywało ją kilkanaście czerwonych okrągłych tarcz, jakich używa się w zawodach łuczniczych. Natomiast wokół areny stało kilkadziesiąt niewielkich, metalowych słupków niewiadomego przeznaczenia. Na plac wszedł pierwszy kandydat. W ręku trzymał świetlny miecz. Na dany przez jednego z mistrzów znak z metalowych słupów zaczęły wylatywać niewielkie, ogniste pociski w stronę stojącego chłopca. Jego zadaniem było odbijanie ich prosto w widniejące przed nim na skalnej ścianie cele. Muszę przyznać, że szło mu dość dobrze, dopóki wszystko nie przyspieszyło. W końcu pogubił się i upadł tyłkiem w piach. Trwało to około 10 minut. I tak po kolei wszyscy przystąpiliśmy do nowego testu. Ja oczywiście czekałem na sam koniec. Jak wszedłem na arenę ludzie na trybunach popatrzyli na mnie zdziwieni. Bo nie w przeciwieństwie do moich poprzedników nie miałem przy sobie żadnej broni. Jeden z mistrzów podszedł do mnie.
-  Czym ty dziecko zamierzasz walczyć? Te pociski, co prawda nie są bardzo niebezpieczne, ale mogą cię dotkliwie poparzyć! – położył mi rękę na ramieniu i spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Proszę się o mnie nie martwić mistrzu, będę się bronił przy pomocy magii. To w zupełności wystarczy – i tak też się stało. Łapałem lecące w moją stronę kule ognia rękoma i posyłałem je do celu. Zaklęty w tańcu mocy nie zauważyłem, że na sali zaległa zupełna cisza. Wszyscy zapartym tchem śledzili moje poczynania nie wierząc w to, co widzą. Biegając po całym polu i skacząc zwinnie nie przepuściłem ani jednego pocisku, nie chybiłem ani jednego celu. Kiedy skończyłem z trybun dobiegły mnie gromkie oklaski. Niedane mi jednak było odpocząć. Wojownicy po krótkiej debacie pozostawili nas 34. W tym mnie i Tesssę.
 Wyszliśmy na zewnątrz Akademii do ciągnących się milami ogrodów. Towarzyszyli nam mistrzowie i adepci. W tym mój Ashlan co chwila spoglądający na mnie z niedowierzaniem. Wyszliśmy na otwarte pole w poprzek, którego biegła szeroka na kilkadziesiąt metrów, głęboka, wypełnioną spienioną wodą przepaść. Zatrzymaliśmy się na jej skraju. Wysoki, wyglądający na dowódcę mężczyzna podszedł do nas i wskazał na przeciwny brzeg. Waszym zadanie jest przedostanie się na drugą stronę. Jak tego dokonacie to wasza sprawa. Macie na to godzinę. Usiadłem na ziemi i oparłem się plecami o duży wystający z ziemi głaz. Obserwowałem z zaciekawieniem manewry moich kolegów, którzy przy pomocy najdziwniejszych zaklęć usiłowali przeskoczyć przepaść. Niektórzy próbowali przelecieć, a nawet przepłynąć. Kilku nawet się udało, w tym ognistowłosej Tessie. Chyba się zdrzemnąłem rozleniwiony południowym słońcem, bo nagle poczułem jak ktoś szarpie mnie za ramię. Zobaczyłem niebieskie oczy wojownika.
- Czyżbyś nie chciał nawet spróbować? Czy to zadanie przerasta twoje możliwości? Do tej pory dobrze ci szło. Byłbym bardzo zawiedziony! – przetarłem oczy i podszedłem na skraj rowu. Nie miałem już zbyt wiele czasu na wymyślenie strategii. Zostało mi 10 minut. Uklęknąłem na ziemi pogłaskałem ją ręką i zwyczajnie poprosiłem.
- Potrzebuję kładki na drugą stronę przepaści. Czy mogłabyś mi pomóc? – stojący nieopodal ludzie popatrzyli na mnie jak na głupka.
- Jakiś idiota gada z piachem. Pewnie południowe słoneczko mu zaszkodziło - mówili do siebie kręcąc głowami. Ja natomiast nadal czule gładziłem miękką glebę. Przesypywałem w palcach jej ziarna. Nagle poczułem w umyśle czyjąś ciepłą obecność. Dobiegł mnie delikatny kobiecy śmiech. Brzegi przepaści zaczęły się powoli zbliżać do siebie. Aż ziejąca w ziemi dziura zupełnie się zamknęła. Wstałem z kolan i otrzepałem spodnie z prochu.
- Wielkie dzięki droga przyjaciółko, jestem ci winien przysługę. Gdybyś potrzebowała mojej pomocy to wiesz gdzie mnie szukać! – mój umysł był znowu pusty. Zrobiło mi się jakoś zimniej. Ogarnęło mnie zmęczenie. To na szczęście już koniec. Jeszcze tylko ogłoszenie wyników i mogę wracać do swojego przytulnego pokoiku

2 komentarze: